
Dwie ciężarówki, którymi przeciwnik wraz z porwanymi zakładnikami uciekł z Colto, zrównały się w końcu z pędzącymi za nimi paroma poduszkowcami, kierowanymi przez żołnierzy w niebieskich pancerzach. Wydawało się, że mają zamiar wjechać w skalną ścianę, ale (jak to bywa w filmach) nim to się stało, zadziałał mechanizm otwierający tajne przejście do jakiegoś sporego hangaru.
Jako pierwszy przytomność odzyskał Azir. Znajdował się jednak za kratami, w brudnej, zamszonej celi. Obok leżeli Nazar, Roger i jeszcze jeden z mechaników, który również się budził. Dość istotnym szczegółem było, że ta ciasna klitka kontrastowała z pomieszczeniem, z którym sąsiadowała. Była to bowiem wielka sala o złoconych ścianach, z licznymi obrazami i czerwonymi płótnami, karmazynowym dywanem i wielkim, kryształowym żyrandolem wiszącym pod sufitem. Miejsce jak z bajki, choć okoliczności były zgoła inne. Na bogato zdobionym tronie z kości słoniowej siedział mężczyzna w pancerzu z zarzuconym zielonym płaszczem. Miał podkrążone, lodowate oczy i siwe włosy. Nie wyglądał na sympatycznego.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Moi słudzy wręczą wam zapłatę, a teraz możecie odejść. Chciałbym zostać z moimi gośćmi na osobności - powiedział chłodnym, beznamiętnym głosem. Po chwili z sali wyszło trzech ludzi w niebieskich pancerzach, wyglądających na solidne, a za nimi jeszcze dwie osoby ubrane na czarno, noszące maski przeciwgazowe. Mężczyzna wstał i podszedł wolnym krokiem do krat, wlepiając wzrok w Azira.
- Wybaczcie, że wysłałem państwu tak nietypowe zaproszenie do mojej rezydencji. Mam nadzieję, że podróż przebiegała bez przeszkód?
[tak teraz skumałem, że przypomina trochę tego Dra Dooma z Fantastycznej Czwórki xD]